27-07-2009 00:26
Gwałt na mózgu po austriacku
W działach: marudzenie, Gerard poleca | Odsłony: 14
Bruno zgwałcił moje oczy - to jedna z pierwszych myśli, jaka przyszła mi do głowy po obejrzeniu tego obrazu. Zależy mi na tym, by choć w przybliżeniu wytłumaczyć Wam, jakiego rodzaju filmem jest najnowsze dzieło (?) Saszy Barona Cohena - jednocześnie nie zdradzając zbyt wiele z fabuły. Notka jest pisana dla Was - byście mieli świadomość, na co idziecie do kina. I dla mnie - w celach terapeutycznych, żeby podzielić się z Wami wrażeniami. Jakby w ten sposób część obrazów z mojej głowy przelała się do zbiorowej świadomości ludzkości i przestała mnie dręczyć. Zwłaszcza jeden, o którym zresztą będzie mowa.
Należy zaznaczyć na samym początku, że film jest niesamowicie wręcz obsceniczny. Przyznam się, że ten rodzaj humoru budzi we mnie instynktowną reakcję: uciekać! W trakcie oglądania Borata, kilkakrotnie wychodziłem do kuchni zrobić sobie herbatę. Z kina jednak trochę głupio było uciekać - dlatego też wytrwałem do końca, nawet jeśli film był pod względem hardcorowych scen gorszy od Borata.
Na szczęście z pomocą przyszły mi trzy rzeczy. Po pierwsze, kubek popcornu, którym skutecznie zasłaniałem widok. Po drugie, moja ogólna tolerancja dla spraw seksualnych, która sprawiła, że sporo scen (jak np. ta z rowerkiem gwałtu czy szampanem) było dla mnie znośnych. Po trzecie, mój umysł, hartowany przez bezkresne plugastwo Internetu, bombardowany różnymi snuff movies, shockerami, Rottenami, tubgirlsami i goatsie, częściowo się uodpornił. Na tyle, by oglądać horrory gore, nie na tyle jednak, by przełknąć niektóre sceny z Borata czy Bruno.
W filmie, oprócz wyuzdanych scen rodem z hardcorowego gejowskiego porno raczej bardziej przeraża co innego - ośmieszanie innych ludzi. Nie wiem jak Wy, ja mam coś takiego, że wstydzę się za innych ludzi. Już taki jestem - nie śmieszą mnie, raczej frapują różne wstydliwe sytuacje. Dlatego też Bruno było mi tak ciężko zdzierżyć.
Wbrew temu co napisałem wcześniej, i być może wbrew sobie, muszę jednak stwierdzić, że film mnie rozśmieszył. Ciężko powiedzieć, czy nie była to przypadkiem reakcja obronna umysłu, lecz jedno jest pewne - Bruno to film wypełniony (oprócz obscenicznych momentów) niezłymi gagami i napompowany akcją.
Ale, co może ważniejsze - to również film z misją. Może brzmi to głupio, ale jednak. Film obnaża bowiem (podobnie, jak Borat) głupotę ludzką, hipokryzję i bierze na celownik homofobię, drwiąc sobie z niej co chwila. Po drodze oberwie się też gwiazdom Hollywoodu. Pod względem przesłania, wypełnia swe zadanie nawet lepiej, niż Borat. Finałowa scena (walka w klatce) najlepszym tego przykładem.
Przerażające w Bruno jest to, że po wyjściu z kina czuć pewnego rodzaju katharsis - po Boracie byłem tylko i wyłącznie zniesmaczony. Jako widz, zostałem zbrukany i przytłoczony wulgarnością filmu, lecz jednocześnie czuję te przyjemne uczucie, towarzyszące każdemu, dobremu seansowi filmowemu. Być może tej nocy będą śnić mi się wirujące pytongi, a każde wspomnienie o filmie wywoływać będzie u mnie poczucie niepokoju (i nerwowy skurcz zwieraczy). Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby dano mi możliwość wymazania tego obrazu z pamięci, nie potrafiłbym się chyba na to zdobyć. A to najlepsza recenzja, jaką mogę wystawić filmowi Cohena.
PS. Nie zdziwię się, jeśli pod notką pojawią się różne komentarze twierdzące, że film był lajtowy a ja jestem miękką piczą. Cóż, być może jestem - wydaje mi się, że takich osób jak ja jest więcej i warto je ostrzec o prawdziwej naturze tego filmu.
PPS. Oczywiście film nie jest produkcji austriackiej; tytuł notki nawiązuje do wykreowanej przez Cohena, tytułowej postaci.
Należy zaznaczyć na samym początku, że film jest niesamowicie wręcz obsceniczny. Przyznam się, że ten rodzaj humoru budzi we mnie instynktowną reakcję: uciekać! W trakcie oglądania Borata, kilkakrotnie wychodziłem do kuchni zrobić sobie herbatę. Z kina jednak trochę głupio było uciekać - dlatego też wytrwałem do końca, nawet jeśli film był pod względem hardcorowych scen gorszy od Borata.
Na szczęście z pomocą przyszły mi trzy rzeczy. Po pierwsze, kubek popcornu, którym skutecznie zasłaniałem widok. Po drugie, moja ogólna tolerancja dla spraw seksualnych, która sprawiła, że sporo scen (jak np. ta z rowerkiem gwałtu czy szampanem) było dla mnie znośnych. Po trzecie, mój umysł, hartowany przez bezkresne plugastwo Internetu, bombardowany różnymi snuff movies, shockerami, Rottenami, tubgirlsami i goatsie, częściowo się uodpornił. Na tyle, by oglądać horrory gore, nie na tyle jednak, by przełknąć niektóre sceny z Borata czy Bruno.
W filmie, oprócz wyuzdanych scen rodem z hardcorowego gejowskiego porno raczej bardziej przeraża co innego - ośmieszanie innych ludzi. Nie wiem jak Wy, ja mam coś takiego, że wstydzę się za innych ludzi. Już taki jestem - nie śmieszą mnie, raczej frapują różne wstydliwe sytuacje. Dlatego też Bruno było mi tak ciężko zdzierżyć.
Wbrew temu co napisałem wcześniej, i być może wbrew sobie, muszę jednak stwierdzić, że film mnie rozśmieszył. Ciężko powiedzieć, czy nie była to przypadkiem reakcja obronna umysłu, lecz jedno jest pewne - Bruno to film wypełniony (oprócz obscenicznych momentów) niezłymi gagami i napompowany akcją.
Ale, co może ważniejsze - to również film z misją. Może brzmi to głupio, ale jednak. Film obnaża bowiem (podobnie, jak Borat) głupotę ludzką, hipokryzję i bierze na celownik homofobię, drwiąc sobie z niej co chwila. Po drodze oberwie się też gwiazdom Hollywoodu. Pod względem przesłania, wypełnia swe zadanie nawet lepiej, niż Borat. Finałowa scena (walka w klatce) najlepszym tego przykładem.
Przerażające w Bruno jest to, że po wyjściu z kina czuć pewnego rodzaju katharsis - po Boracie byłem tylko i wyłącznie zniesmaczony. Jako widz, zostałem zbrukany i przytłoczony wulgarnością filmu, lecz jednocześnie czuję te przyjemne uczucie, towarzyszące każdemu, dobremu seansowi filmowemu. Być może tej nocy będą śnić mi się wirujące pytongi, a każde wspomnienie o filmie wywoływać będzie u mnie poczucie niepokoju (i nerwowy skurcz zwieraczy). Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby dano mi możliwość wymazania tego obrazu z pamięci, nie potrafiłbym się chyba na to zdobyć. A to najlepsza recenzja, jaką mogę wystawić filmowi Cohena.
PS. Nie zdziwię się, jeśli pod notką pojawią się różne komentarze twierdzące, że film był lajtowy a ja jestem miękką piczą. Cóż, być może jestem - wydaje mi się, że takich osób jak ja jest więcej i warto je ostrzec o prawdziwej naturze tego filmu.
PPS. Oczywiście film nie jest produkcji austriackiej; tytuł notki nawiązuje do wykreowanej przez Cohena, tytułowej postaci.
9
Notka polecana przez: ConAnuS, Farindel, Karczmarz, Marigold, Mgalangzingme, Morphea, Neurocide, Senthe, spermologos
Poleć innym tę notkęKomentarze na tym blogu są zablokowane.